Czasem relacja po prostu się kończy.
Moglibyśmy zrobić wszystko by temu zapobiec, ale czegokolwiek byśmy próbowali, niczego to nie zmieni. Po wiośnie i lecie przyjdzie jesień i zima. Tak już jest. Uczucie zamiera, wypala się. Czujemy, że jest już inaczej, ale udajemy że nadal jest lato. I można tak trwać w iluzji kilka dekad. Ten lęk i niechęć do zobaczenia prawdy, wysysa z nas energię. Przyjęcie, że nasze bliskie związki z innymi mogą się zakończyć wcześniej niż po śmierci, jest trudne ale też uwalniające.
Kiedy poczujemy i zrozumiemy, że możemy być ze sobą tylko chwilę, tracimy poczucie bezpieczeństwa oparte na drugim człowieku (co jest naturalnym mechanizmem naszej cielesnej części). Jest to stan niewygodny. Często odczuwane napięcie jest tak duże, że nie chcemy dorastać do własnej mocy. I wolimy bezpiecznie śnić sen o pewności, że ta druga osoba zawsze jest i będzie przy nas. I wierzcie, wiem o czym piszę. Poczucie bezpieczeństwa, pewność, spokój związane z przekonaniem że mój ukochany będzie ZAWSZE ze mną, są mi bardzo znane. I czasem tęsknię za tym snem. Ale kilka lat temu nastał czas pobudki.
Zatem co zyskujemy kiedy się obudzimy?
Pierwsze co mi przychodzi do napisania, to niepewność, ale też podekscytowanie. Oto zaczynasz stać na własnych nogach. Zaczynasz ufać sobie i czerpać poczucie pewności od siebie. Pamiętaj że to ty ze sobą zostaniesz do śmierci.
Pojawia się też więcej koncentracji na chwili w teraz. Bo kiedy śnisz sen o wiecznej relacji, lubisz sobie powyobrażać jak będzie pięknie "kiedyś" jak było cudnie "wtedy". Zwykle umyka ci to "teraz". A tylko "teraz" jest.
Zaczynasz też doceniać obecność bliskiej, lub bliskich ci osób. Żyjesz pełniej, intensywniej, doświadczając bardziej życia w chwili obecnej. Niepewność jutra jest niewygodna, ten dyskomfort wrzuca w życie dziejące się dzisiaj. Zaprasza do doświadczania rzeczywistości w tej chwili.
Ludzie lubią szukać Świętego Graala poczucia stabilizacji, a kiedy go znajdą to trzymają się go kurczowo. Zamierając w nieżyciu, w lęku przed utratą go. To zamarcie przypomina śmierć.
Tkwienie w pewności odcina od wszystkiego co mogłoby tę pewność zburzyć. Nie porusza się więc "trudnych" tematów, dba o harmonię unikając konfliktów, albo udając że konfliktu nie ma, albo poddając swoje potrzeby, bo podejmowanie rozmowy o emocjach i stojących za nimi niezaspokojonych potrzebach może zburzyć święty spokój. Nie rozmawiamy ze sobą bo w środku się boimy odrzucenia i rozstania. Ale unikanie niepokojów związanych z różnicą zdań, potrzeb czy poglądów, oddala nas od siebie. Unikając się rozstania, idziemy w jego kierunku. Paradoks.
Wrzucę tutaj cytat z jednego z moich ukochanych terapeutów, wyjaśniający ten mechanizm.
„Jako dzieci uczymy się ukrywać wewnętrzne życie, jeśli jest to jedyny sposób, by zapewnić sobie bliskość rodzica, który nie potrafi zaakceptować prawdy. Kiedy mówimy otwarcie o własnych uczuciach, dzielimy się prawdą na temat tego, czego doświadczamy w danej chwili. Jeżeli któreś z rodziców denerwuje się lub niepokoi, gdy dziecko wyraża swoje uczucia, ono uczy się, że należy te uczucia ukrywać, bo tylko wtedy relacja z rodzicami pozostaje bliska, serdeczna i spokojna.”
Jon Frederickson, „Kłamstwa którymi żyjemy”
Podsumowując z mojego subiektywnego punktu widzenia. Im bardziej poddaję się życiu i jego przemijalności tym pełniej istnieję. Porzucając wygodę i marazm pewności że zawsze ktoś, kto mnie kocha będzie przy mnie, daję wolność i mnie i tej osobie. Możemy być sobą, swobodni i prawdziwi.
I to jest największy dar.
Komentarze
Prześlij komentarz